Czasami w życiu tak jest, że jeśli widzi kogoś po raz pierwszy , to ma się wrażenie, jakby znało się go już długie lata. Tak też było w tym przypadku : ) Po pierwszym spotkaniu już wiedziałam, że będzie na luzie, sympatycznie i przepięknie.
Sierpniowe, poranne słońce podpowiadało, że będzie to cudowny dzień. Weronika i Karol w najlepszych humorach, uśmiechnięci i pogodni. Wyczekiwali nadejścia gości, mimo że jeden z nich, ten najważniejszy czekał już od rana przy ich boku – pies Wilson, który z niedowierzaniem patrzył, jak coraz więcej osób przybywa na ich ogród. Zbliżała się godzina zaślubin, a emocje z minuty na minutę rosły. W końcu nadszedł najwyższy czas, by udać się w wyznaczone miejsce. Ceremonia, wzruszenia i to ogromne szczęście, które mogli dzielić z najbliższymi.
Weronika i Karol od początku planowania tego dnia wiedzieli, że chcą ślub plenerowy w stylu slow. Oczywiście jak zaplanowali, tak też zrobili. Zadbali o każdy szczegół, zaczynając od tego, że co najmniej połowa mebli była handmade! Przygotowali strefę rozrywkową z grami (które również sami stworzyli), strefę chill z leżakami, idealną na rozmowy i odpoczynek z lemoniadą czy drineczkiem : ) Miejsce przeznaczone do tańczenia, również robiło wrażenie. Idealnym dodatkiem, tworzącym świetny klimat było drzewo ozdobione światełkami, a kiedy wjechało silent disco, impreza rozkręciła się już na maksa. Zresztą sami zobaczcie!
